czwartek, 24 sierpnia 2017

13 Października

13 Października

Młoda poszła spać po lizaniu chociaż dopiero 19:20 to usiadłam znowu, myślałam, że już drugiego wpisu nie będzie bo nic z tego nie wynika ale trudno.
Dopiszę resztę co pisałam, może będę mniej myśleć o tym, że typiara nie umie nawet porządnie minety zrobić. Dostała z liścia ale jestem zbyt ciotą mentalną by to mi starczyło bo wyidealizowane marzenia to chuj. Dążysz do czegoś czego nie będzie nigdy a ciągle jednak masz nadzieje, że się uda. Mam wrażenie, że moje całe życie to właśnie takie coś. Nigdy nie może być całkowicie dobrze a potem wkurza nawet to że zabrana z ulicy gówniara nigdy nie lizała niczyjej puśki a teraz wpienia nieudolnością.
Cały dzień dzisiaj myślałam o swetrach Nastii. Poprzedniego nie chciało mi się kompletnie nic.
Tak z miesiąc, może trochę więcej po tym jak skończyła 15 lat to zaczęła nosić się na czarno, a zwłaszcza czarne swetry bo jeansy były granatowe zwykle z przetarciami. Dla kogoś co niej nie zna wyglądały jakby nosiła ciągle te same ubrania. Ale ja odróżniałam każdy sweter i każde spodnie. Jeden miał ściągacze, inny był w ogóle golfem, kolejny miał za długie rękawy i wyglądała w nim nieporadnie ale seksownie, jeden prześwitywał więc ubierała pod niego czarny podkoszulek, ale ulubionym był miękki sweter z dekoltem, jej cycki wyglądały w nim najlepiej, były większe od moich i dużo lepiej się je macało. Potem już nawet majtki i cyckonosze miała czarne i ładniejsze od tych które miała wcześniej, ale skarpetki pozostały białe przez wszystkie lata. W lato zamieniała je na czarne sukienki, które może nie kojarzyły mi się z nią tak bardzo ale i tak były ładne. Później zaczęła malować swoje oczy co podobało mi się jeszcze bardziej, paznokcie zresztą też, i też na czarno, ale tylko na jednej dłoni, była naprawdę pociągająca i mimo tego że z czasem się tak zmieniła to była coraz piękniejsza. Od małej, mniejszej niż ja dziewczynki w białej koszuli i czarnej spódniczki stała się prawie równą wzrostem dziewczyną która była niezwykle kobieca, nawet w sposobie zachowania, nieważne czy to przeglądałyśmy gazety z gołymi babami, czy rysowałyśmy plakat do szkoły a ja patrzałam na jej dłonie, robiłyśmy teatrzyk lalek Rozalce czy goniłyśmy lisa na polu żeby nie porywał kur z kurnika babci Nastii czy też robiłyśmy wyścigi rowerowe po drogach, asfaltowych i polnych, samochody nas nienawidziły. Babcia też spoko była, zawsze jak zachodziła do domu to wciskała nam słoik kompotu, prawie zawsze truskawkowego. Wypijałyśmy cały a na końcu zjadałyśmy truskawki. Normalnie mieszkała 2 domy dalej i była zbyt zajęta jej gospodarstwem ale chętnie pomagała synowi czyli ojcowi mojej dziewczyny bo choć to miły facet to ciągle zajęty i zapracowany, kochał obie córki bardzo mocno i pozwalał na wszystko, nie wkurzało go nawet nasze znoszenie zwierząt do domu, nawet jak przyniosłyśmy ropuchę, ale uciekła w nocy i zdechła gdzieś w kiblu i bardzo śmierdziało i Rozalka myślała że Nastia nie trafiła do łazienki. Kiedy już zdarzyło się że ojciec przyszedł do domu, zaraz wchodził do pokoju Nastii i się oburzał za to że siedzimy w tym pokoju ciemnym zamiast w kuchni. Lubiłam ten pokój, zasłony zasłaniały prawie całe okna więc był półmrok, a na zasłonach miała lampki choinkowe, uwielbiałam gdy je zapalała na naszych nocowaniach, wszędzie było ciemno poza tym małym źródłem światła jakim były te lampki. Był bałagan, ciuchy na ziemi, płyty też na ziemi, biurko całe zawalone jakimiś zapiskami, wierszami, bazgrołami, lekcjami. Jedynie w szafach zawsze miała porządek. Ale tak naprawdę na dworzu spędzałyśmy prawie cały dzień i nawet nie zauważałyśmy kiedy to mijało, każdego dnia było coś do roboty. A to przyszło nam do głowy by się wspiąć na orzecha i wyryć dzisiejszą datę i godzinę (żadna z nas nie miała zegarka na rękę więc wtedy kradłyśmy zegarek-budzik ojca, a raz nam wypadł z ręki i się roztrzaskał, ale udało się naprawić, skleiłyśmy super glue i nawet nie zauważył). Orzech był cały poryty scyzorykiem albo nożami, były tam różne daty a potem pojawiły się rzeczy typu M + N = Miłość, imiona naszych zwierząt czy nazwy i loga zespołów nawet jeśli niektórych słuchałyśmy tylko z 3 piosenki i nie wiedziałyśmy o istnieniu innych. Jej pies zawsze na nas szczekał gdy siedziałyśmy na drzewie, mimo że był na łańcuchu. Na orzechu było naprawdę kozacko siedzieć, widziałyśmy z jego góry całą wioskę i pola tak daleko że aż było widać las. Lubiłyśmy też wchodzić na inne drzewa i też je oznaczać po swojemu, stwierdziłyśmy że oznaczymy wszystkie drzewa w okolicy naszym wyrytym w korze podpisem. Drugie miejsce wśród ulubionych drzew (nie licząc owocowych z ogródka) miał dąb. Był on kawałek od wioski, na nieco pofalowanym terenie bo był tak pokracznie umiejscowiony że choć był na wzgórzu i wydawało się że wszędzie jest tylko pustka to nasze domy nie były tak daleko, najdalej 2 kilometry. Lubiłyśmy pod nim siedzieć, robić pikniki, oglądać zachody słońca i chodzić na randki i się całować. Kolejnym zajęciem które było naszym bardzo lubianym zajęciem niemal każdego tygodnia co najmniej raz były wyścigi rowerowe, całą zimę i sporą część jesieni jest na nie za zimno więc bardzo nam wtedy tego brakuje. Dopiero gdy blondyna zaczynała się do mnie coraz mocniej kleić szłyśmy do jej domu by jej potrzeby czułości zostały zaspokojone.
 Komputera nie ma żadna z nas co może choć częściowo tłumaczyć czemu tyle się kręcimy na zewnątrz, a telefony mają tylko hity typu ,,Wąż" czy ,,Tetris" ale tym się zajmujemy przed snem gdy akurat nie nocujemy wspólnie. Zawsze lubiłam chodzić do niej bo uważałam swój dom za o wiele mniej ciekawszy, rodzice też ciągle zajęci ale nie aż tak troskliwi jak jej ojciec. Nie miałam nigdy z nimi wspólnych tematów, jak trzeba było pomóc to pomagałam a jak nie to nie. Tyle było dobrego że z ojcem można było słuchać muzyki i czytać książki, matka próbowała mnie nauczyć szyć ale nic z tego nie wyszło. Za to nauczyła mnie robić wianki z kwiatów, co było kolejną okazją do popisania się przed Nastią. Ona umiała szyć na co bardzo lubiłam patrzeć, wyszywała mi szmaciane lalki a ja robiłam jej wianki, prawie zawsze ze stokrotek bo mlecze plamiły ręce. Z ogrodu zawsze wychodziłyśmy z milionem kwiatów, na głowie, w rękach, nawet w kieszeniach - zawsze po takim napadzie oba domy były bardzo ukwiecone. A to co posadziłyśmy w doniczkach jeszcze długo stało na parapetach, więc musiałyśmy sprawić że nasze zabawy łóżkowe będą całkowicie łóżkowe a nie jakieś parapetowe czy podłogowe. Brzmi to jak brzmi.


Dzisiaj trochę inaczej, ale od kiedy zaczęłam wracać do tych wspomnień to zaczynam tęsknić za krajem, choć to pewnie tak naprawdę po prostu tęsknota za tym to było. Szlag by to wszystko, muszę się ogarnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz